Co lubię? - można by na ten temat długo…


Choć nie jestem sportowcem-wyczynowcem, pływalnia i stajnia - to miejsca gdzie czułam się jak właściwy człowiek na właściwym miejscu. Pływanie, jazda konna - od kilku lat prawie nie mam na to czasu. Podobnie jest z żeglarstwem. W zamian wykorzystuję każdą okazję by obserwować przyrodę. Życie roślin i zwierząt nieodmiennie mnie fascynuje.
Z zajęć bardziej „udomowionych” wymienić muszę akwarystykę. To taki niedrogi zamiennik podróży „dookoła świata”. Patrzę na moje pasiaste maleństwa (skalary, nie warchlaczki) i ciągle nie mam dość. Należałoby też wspomnieć fotografowanie oraz malarstwo i muzykę, a także - choć to niemal trywialne - czytanie. Na koniec zostawiłam swoją pracę zawodową. Przygnębiają mnie rozbiórki i burzenie, lubię budowanie. Prawdziwą przyjemność sprawia mi obserwowanie jak chaos przekształca się w porządek i powstaje nowy twór - dzieło jeśli nie doskonałe, to w każdym razie piękne, a przynajmniej funkcjonalne.


Malarstwo, czyli Stańczyk… wobec Smoleńska

(Tekst na kanwie obrazu „Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska” Jana Matejki, będącego jednym z tematów przewodnich mojej strony www oraz moim zainteresowaniem i fascynacją malarstwem historycznym)


Spod czerwonej czapki z trzema rogami i dzwoneczkami wyłania się szczupła, posępna twarz. Jeden rzut oka i trudno mieć wątpliwości: to Stańczyk.
Pojawia się natomiast pytanie dlaczego ten królewski trefniś pojawił się na stronie poświęconej bądź co bądź polityce?
Odłóżmy może jednak jeszcze na chwilę na bok politykę.
Myślę że imię: „Stańczyk” większości Polaków kojarzy się właśnie z tym stworzonym przez Jana Matejkę wizerunkiem smutnego błazna. Kto nieco lepiej zna słynne działo przywoła prawdopodobnie z pamięci siedzącego w niedbałej pozie młodego mężczyznę ze splecionymi w charakterystyczny sposób palcami rąk. Trudno nam o inne skojarzenie. W tym wyraża się siła przekazu dzieła naszego wielkiego mistrza. Można by powiedzieć że pod tym względem Jan Matejko zawładnął zbiorową wyobraźnią rodaków.
Lecz pozwólmy przez jakiś czas odpoczywać naszej wyobraźni – popatrzmy. Głowa pochylona w pełnej rezygnacji zadumie, ciemne oczy spod czoła spoglądają gdzieś w dal. Charakterystyczny strój no i ta poza – poza Stańczyka - oto nadworny błazen króla Zygmunta Augusta. Błazen? W dawnej Polsce błaznów zwano też wesołkami. Lecz trudno o określenie które mniej pasowałoby do bohatera tej sceny... Nie ma w nim wesołości, czy choćby cienia uśmiechu. A strój i pozostałe atrybuty błazna-wesołka nie ujmują mu godności, raczej potęgują wrażenie powagi sytuacji. Stańczyk – zwłaszcza w kontekście sceny balu w tle - pozostaje symbolem politycznej dalekowzroczności, gorzkiej zadumy i refleksji...
Tak dochodzimy do postawionego na wstępie pytania. Dlaczego ten zamyślony trefniś pojawił się właśnie tutaj? Odpowiedź jest prosta: Stańczyk to moja prywatna sympatia. I chodzi tu o tę konkretną postać, w konkretnej sytuacji, której Jan Matejko nadał rysy swojej twarzy. Ten obraz należy do moich ulubionych i choć to może się wydać niemal profanacją - od dawna jest „tapetą” w moim komputerze. Nadal też patrzę na niego ze wzruszeniem. Smutne, zadumane spojrzenie skierowane jest gdzieś w nieznany punkt, a trafia prosto w serce. W moje serce.

Oto młody mężczyzna odpoczywający w czasie balu. Niby nic niezwykłego. Nawet charakterystyczny strój odpowiada sytuacji i mieści się w konwencji zabawy karnawałowej. Ale niech błazeńska czapka nikogo nie zmyli, zresztą i tytuł płótna każe patrzeć uważniej. Wystarczy spojrzeć w pochmurną twarz i nie można mieć złudzeń – stało się coś złego i ten człowiek o tym wie. Gdzieś niedaleko, może w nieodległej przyszłości, czai się realny problem, groźny tym bardziej że tylko nieliczni mogą lub chcą go dostrzec. Samotność człowieka przenikliwego, odpowiedzialnego wśród rozbawionych dworzan... Echem wracają słowa wiersza Tadeusza Różewicza, choć epoka zgoła inna. Polska po 1945 roku to wszak zupełnie inna rzeczywistość. Ale ludzie, okazuje się, wciąż podobni. Choć zmieniają się akcesoria, stroje i gadżety...

Przyszedł do was i mówi
nie jesteście odpowiedzialni
ani za świat ani za koniec świata
zdjęto wam z ramion ciężar
jesteście jak ptaki i dzieci
bawcie się

i bawią się

zapominają że poezja współczesna
to walka o oddech (Tadeusz Różewicz - Zdjęcie ciężaru)

Myślę, że dziś te słowa gorzkiej refleksji mogę zastosować do dziedzin życia innych niż poezja... Jak mój Stańczyk, który nie uległ pokusie łatwej zabawy. „Mój” Stańczyk? Czy to z kolei nie nadużycie? Zanim poszłam do szkoły podstawowej, widziałam w nim smutnego pana, który pewnie zmęczył się błazeńskimi figlami. Przysiadł na chwilę żeby odetchnąć. A może ktoś sprawił mu przykrość? Lata mijały, dorastałam, a Stańczyk dorastał razem ze mną. Z czasem na tym płótnie zobaczyłam młodego mężczyznę którego spotkało coś nieprzyjemnego, jakaś porażka, zmartwienie, dramat może... Aż stał się symbolem bezradności wobec nieprzyjaznych okoliczności. Ciągle jednak przypisywałam temu wymiar prywatny, osobisty. Smoleńsk? Niewiele mówiło mi to słowo.

Naiwność? Mam się tego wstydzić? Chciałoby się powtórzyć za świętym Pawłem: „Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecinne” (1 Kor 13, 11). Dzieci nie przeskoczą samych siebie, te oczywiste ograniczenia i trzeba je brać pod uwagę. To niezwykłe, że już niemal dwa tysiące lat temu św. Paweł stwierdził że różnice pomiędzy dziećmi a dorosłymi – jeśli chodzi o zdolność rozumienia zdarzeń i oceny sytuacji – nie dotyczą jedynie tego, ile dziecko lub dorosły może poznać i jak wiele może z tego zrozumieć, lecz mają charakter jakościowy, związane są z odmiennymi sposobami pojmowania.

Podrosłam jeszcze bardziej, ba – wydoroślałam. Lepiej poznałam historie Polski. I doczytałam ciąg dalszy tytułu tego obrazu: „(...) wobec straconego Smoleńska”...
Pojawiają się tu oczywiste skojarzenia historyczne – potęga Polski Jagiellonów, pierwsze rysy na tym kolosie, pierwsze symptomy słabości państwa... Tragedia Smoleńska 10 kwietnia 2010 r. Wraca Smoleńsk, ta ziemia fatalna. I znów dramatyczna niemoc organów państwa. Nie można oprzeć się wrażeniu, że po 10 kwietnia nasze państwo abdykowało – przynajmniej w sprawach bezpieczeństwa swoich obywateli, w tym bezpieczeństwa głowy państwa. Gdybyż współcześni Stańczykowi – takiemu jakim go przedstawił Jan Matejko – mieli jego przenikliwość i dar refleksji...
Gdybyż i nasi współcześni – obywatele tego kraju nad Wisłą i Odrą – podzielali Jana Matejki fascynację historią Polski i chcieli czerpać z niej naukę i wyciągać wnioski...

Nakładają się na siebie skojarzenia i refleksje, myśl goni myśl. Pomimo statycznej kompozycji i raczej prostej jak na Matejkę sceny – płótno niesie zaskakująco wiele treści.
Jan Matejko lubił teatralny sztafaż, nawet w portretach dzieci nie unikał pełnych godności póz i bogatych szat. Dla Stańczyka zrobił wyjątek? To przejmujące połączenie dalekowzrocznej przenikliwości z bezpretensjonalną formą. Charakterystyczna poza człowieka zrezygnowanego, splecione bezradnie palce dłoni, opuszczona głowa... Stańczyk nie musi teraz pełnić roli trefnisia, dwór i tak bawi się. Więc błazen może być sobą – odrzucił nawet swój rekwizyt – błazeńskie berło...

Wnikliwy widz może odczytywać kolejno podteksty, doszukiwać się ukrytych znaczeń.

Jan Matejko był nauczycielem wielu polskich malarzy: Stanisława Wyspiańskiego, Jacka Malczewskiego, Józefa Mehofera, Włodzimierza Tetmajera... Nie naśladowali oni swojego mistrza, każdy z nich poszedł własną drogą twórczą, wypracował odrębny styl. Dla mnie początkiem polskiego malarstwa symbolicznego nie są działa Jacka Malczewskiego, lecz właśnie Stańczyk.

Kiedy elity zawodzą, ciężar odpowiedzialności spada na ludzi z drugiego szeregu. I o szczęściu można mówić, jeśli ci żołnierze drugiej linii nie uchylają się od tego zadania.
Trudno jest z godnością pełnić nieefektowne funkcje. Niby żadna praca nie hańbi, ale kto chciałby zostać błaznem? A jednak człowiek szlachetny i mądry swoją osobą wynosi wyżej pozornie zawstydzające funkcje. W życiu nosimy czasem różne maski, pewne funkcje są nam nieraz narzucane. To na prawdę nie szata stanowi o rzeczywistej wartości człowieka. Tylko czasami zdarza się nam o tym zapominać...

„Kupić by cię, Mądrości za drogie pieniądze...” – wzdycha rozpaczliwie Jan Kochanowski w Trenie XIX.
A potem kontynuuje: „(...) Ty okiem swym nieuchronionym
Nędznika upatrujesz pod dachem złoconym
A uboższym nie zajrzysz szczęśliwego mienia,
Kto by jeno chciał słuchać twego upomnienia (...)”

I pomyśleć że te słowa napisał poeta około 400 lat temu... A one nadal są ważne - choć forma wydaje się archaiczna, treść nie straciła aktualności.
Nie ma niczego wstydliwego w tym, że ktoś czasem zamyśli się, popadanie w zadumę, odda się refleksji. To chwile bezcenne. Tylko one pozwalają mądrze przeżyć życie – zamiast bezkrytycznie podążać za proponowanymi nam wzorcami. Bywa, że do takiego przemyślenia swego życia potrzebna jest samotność. To doświadczenie samotności może być zbawienne dla człowieka. Więc raz na jakiś czas warto spróbować stanąć twarzą w twarz ze Stańczykiem i zastanowić się: dokąd zmierzam, co czeka u kresu drogi, którą podążam.
W XXI wiek ludzie weszli biegiem, w nieustannym pośpiechu wyprzedzają się w tej gonitwie. Być może niejeden spytany o cel tej pogoni powiedziałby: nie wiem dokąd biegnę, ale wiem że będę tam pierwszy...

Tymczasem stare łacińskie przysłowie napomina:
cokolwiek czynisz mądrze czyń i wyglądaj końca.
(Quidquid agis, prudenter agas et respice finem).

Ale dość skojarzeń i dygresji, wracajmy do faktów:

Obraz zatytułowny „Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska”, namalowany został w 1862 roku. Jest to pierwsze z wielkich dzieł Mistrza, które Matejko stworzył w wieku 24 lat. Przyniosło mu ono rozgłos, sławę i uznanie. Jak na Jana Matejkę – obraz nie imponuje jednak rozmiarami - to olej na płótnie o wymiarach 120 × 88 cm. Dzieło to wchodzi w skład kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie. Obraz przedstawia zafrasowanego Stańczyka, siedzącego w ponurym zamyśleniu w fotelu przy stole, na którym leży list z datą 1514 roku, donoszący o utracie przez Rzeczpospolitą Smoleńska. Prawdopodobnie przed chwilą Stańczyk musiał zapoznać się z jego treścią. To nie przypadek że twarzy błazna młody Jan Matejko nadał własne rysy. Czynił to później wielokrotnie malując na swoich obrazach postać Stańczyka zwanego także Stanisławem Gąską. Ten nadworny błazen Aleksandra Jagiellończyka, Zygmunta Starego i Zygmunta II Augusta był postacią autentyczną (żył w latach ok. 1480÷1560). Jednakże zarówno jego imię, nazwisko, jak i przebieg życia pozostają nieznane, a daty urodzenia i śmierci są niepewne. Słynął z ciętego dowcipu, którego nie szczędził w ocenie zarówno władców jak i ich decyzji politycznych (m.in. dotyczących hołdu pruskiego w 1525 roku). Pomimo pełnionej na dworze funkcji uważany był za wielkiego patriotę, człowieka wykształconego i głęboko zatroskanego o losy kraju, dobrze zorientowanego w realiach sceny politycznej.

Oto scena jak z teatru: postać przedstawiona na obrazie jest dobrze oświetlona, podobnie jak dokument leżący na stole. Stańczyk siedzi z dala od zgiełku zabawy toczącej się w królewskich komnatach. Na jego twarzy maluje się niepokój, jakby mądry błazen przewidywał, że coś złego stanie się z Ojczyzną. Splecione ręce wyrażają dezaprobatę dla działalności władców. Za oknem widać wieżę oraz spadającą kometę, która być może symbolizuje upadek Polski. Postać błazna przyodziana jest w jaskrawoczerwony ubiór. Z intensywnością tej czerwieni kontrastują ściany pomieszczenia przyozdobione bogatymi tkaninami o odcieniach ciemnej zieleni. Drugi plan obrazu stanowią postacie dworzan uczestniczących w balu odbywającym się w sąsiadującej komnacie. Wnikliwy obserwator może dostrzec szczęśliwe i zadowolone miny gości. Obraz namalowany jest w dość wąskiej, ściemnionej gamie barwnej złożonej z ugrów i brązów, ciemnych zieleni i czerni. Kontrastuje z nimi gorąca czerwień stroju królewskiego błazna. Kompozycja obrazu jest statyczna, postać Stańczyka zdaje się nie poruszać, trwa w smutku i melancholii, permanentnym zamyśleniu, który to nastrój artyście udało się oddać w iście mistrzowski sposób.

Obraz - mistrzowski w warstwie artystycznej - zawiera, co jest swoistą ciekawostką, błąd historyczny. Jan Matejko zatytułował go: „Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska”. Tymczasem przedstawione przez artystę wydarzenie dotyczy upadku Smoleńska z dnia 30 lipca 1514 roku, kiedy podczas wojny litewsko-moskiewskiej lat 1512-1522 z powodu braku odsieczy wojewoda smoleński Jurij Sołłohub skapitulował przed wojskami Wielkiego Księstwa Moskiewskiego dowodzonymi przez Wasyla III - wielkiego księcia moskiewskiego. W tym czasie Królową Polski i Wielką Księżną Litewską była Barbara Zápolya - pierwsza żona króla Zygmunta Starego. Zmarła ona 2 października 1515 roku, a Bona Sforza poślubiła króla Zygmunta Starego i została koronowana na Królową Polski dopiero w dniu 18 kwietnia 1518 roku, czyli niespełna cztery lata później, niż to umiejscowił historycznie Matejko. Prawidłowy tytuł obrazu powinien zatem brzmieć: „Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Barbary Zápolyi wobec straconego Smoleńska”.
Wojna Rzeczpospolitej z Moskwą była kolejnym z całej serii konfliktów. Wybuchła w 1512 roku po poprzedniej, zakończonej „wieczystym” rozejmem w 1506 roku. Tym razem miała trwać całe 10 lat. W listopadzie 1512 wojska moskiewskie pod wodzą Iwana Repnina-Oboleńskiego, Daniela Szczenii i Iwana Czeladnina uderzyły na Wielkie Księstwo Litewskie. Rosjanie podeszli pod Smoleńsk, Połock, Witebsk, Borysław, Orszę, Brasław, Mińsk i Druck. W lecie 1513 kniaź Michał Gliński rozpoczął oblężenie Smoleńska. Wkrótce jednak uderzenie litewskich wojsk zaciężnych pod wodzą wojewody kijowskiego Jerzego Radziwiłła zmusiło Rosjan do wycofania się za linię Dźwiny. We wrześniu 1513 drugą próbę zdobycia Smoleńska podjął sam wielki książę moskiewski Wasyl III. Po sześciu tygodniach i to oblężenie zakończyło się niepowodzeniem. W dodatku hetman wielki litewski Konstanty Ostrogski wyparł Rosjan spod Orszy i zagroził odcięciem wojsk moskiewskich. W kwietniu 1514 wojska moskiewskie pod wodzą Michała Glińskiego rozpoczęły kolejne oblężenie Smoleńska. W czerwcu pod miasto przybył sam car Wasyl III. Wobec braku spodziewanej odsieczy wojewoda smoleński Jurij Sołłohub poddał twierdzę Rosjanom 30 lipca 1514 roku. Wkrótce Rosjanom poddały się również Mścisław, Krzyczew i Dubrowna. Rosjanie od razu deportowali ludność Smoleńszczyzny w głąb Rusi Moskiewskiej, na jej miejsce sprowadzając osadników moskiewskich.
Nie powiodła się próba odzyskania Smoleńska. W sierpniu wojska polsko-litewskie przeprowadziły koncentrację w okolicach Mińska i wyruszyły w kierunku Borysowa. Tam z częścią armii pozostał król Zygmunt I, reszta natomiast 27 sierpnia sforsowała Berezynę. 8 września 1514 r wojska Rzeczypospolitej pod dowództwem hetmana wielkiego litewskiego Konstantego Ostrogskiego, w sile 20 tysięcy jazdy i 10 tysięcy piechoty w bitwie pod Orszą pobiły 50- tysięczne zgrupowanie jazdy moskiewskiej pod dowództwem Iwana Czeladnina. Zwycięstwo to otworzyło wojskom jagiellońskim drogę na Smoleńsk. Jednak próba zdobycia twierdzy smoleńskiej nie powiodła się. Choć w mieście powstał spisek antymoskiewski, na którego czele stanął biskup smoleński Warsonofiej - moskiewski dowódca miasta krwawo go stłumił. Stronników Polski i Litwy kazał powywieszać na murach miasta. Ten makabryczny widok osłabił morale i tak już wyczerpanego trudami kampanii wojska polsko-litewskiego. Ostatecznie główne siły rosyjskie były zmuszone wycofać się jednak ze Smoleńszczyzny. Po kolejnych ośmiu latach prowadzonych ze zmiennym szczęściem zmagań wojennych dnia 14 września 1522 w Moskwie strony konfliktu podpisały pięcioletni rozejm na zasadzie uti possidetis (zasada prawa międzynarodowego, wedle której strony prowadzące konflikt zbrojny godzą się na jego zakończenie z zachowaniem aktualnego w danym momencie stanu posiadania - a więc na usankcjonowanie wszystkich zdobyczy i strat wojennych). Dla Litwy oznaczało to utratę Smoleńska i ziemi smoleńskiej (ok. 23 tysięcy km2), zamieszkanych przez około 100 tysięcy ludności. Stronie litewskiej udało się jednak uniemożliwić używanie przez wielkich książąt moskiewskich tytułu książąt smoleńskich. Wspomnieć trzeba, że w konflikcie tym raz po stronie Moskwy, a raz po stronie Rzeczpospolitej uczestniczyły wojska Tatarów krymskich pod dowództwem chana Mehmeda I Gireja.
Natomiast konsekwentnie po stronie Moskwy cały czas stał Zakon Krzyżacki. Warto tu przypomnieć, że już trzy lata później udział Krzyżaków w wojnie z Polską zakończył się wydarzeniem, które dało mistrzowi Janowi Matejce okazję do stworzenia kolejnego wielkiego dzieła. Wydarzeniem tym był Hołd Pruski z dnia 10 kwietnia 1525 roku w Krakowie. A poprzedziło go w dniu 8 kwietnia 1525 roku zawarcie traktatu między królem Zygmuntem I Starym a Albrechtem Hohenzollernem. W wyniku tego aktu Prusy Zakonne zostały przekształcone w Księstwo Pruskie jako lenno Polski, co po latach przez historyków zostało uznane jako wielki błąd polityczny. Tak zakończyła się historia zbrodniczego Państwa Krzyżackiego, które „niedorżnięte” - później, po kilku stuleciach, przekształcone w niemniej zbrodnicze Państwo Pruskie - sprokurowało nam 123-letnią nieobecność na mapie Europy (też przy współudziale zawsze nieocenionej w takich sytuacjach Moskwy).

Jedną z pierwszoplanowych postaci „Hołdu Pruskiego”, monumentalnego dzieła namalowanego przez Jana Matejkę w latach 1879÷1882 (ściślej 24 grudnia 1879÷7 października 1882, wymiary 785 × 388 cm, olej na płótnie, Muzeum Narodowe w Krakowie) jest również mój ulubiony bohater - Stańczyk. Siedzący w dość swobodnej pozie u stóp króla Stańczyk i tutaj ma zatroskaną twarz i melancholijne spojrzenie. Wątpi, że Hołd Pruski jest faktycznym zwycięstwem? Ilustrując to doniosłe wydarzenie z historii Polski Jan Matejko nie zrezygnował z gorzkiej refleksji nad przyszłością. Jakby wieszcząc rolę Prus jako przyszłego zaborcy Polski, Stańczyk i dzisiaj przypomina nam że to świeckie Prusy Książęce utworzone zostały z państwa krzyżackiego.
Na marginesie: i w tym obrazie Matejko pozwolił sobie na mały historyczny błąd: namalował fragment Sukiennic w stylu renesansowym, chociaż taką formę przybrały one dopiero w roku 1555 po pożarze, który strawił tę gotycką wówczas budowlę.
Uporczywie nasuwa się tu jeszcze jedna refleksja: Hołd Pruski miał miejsce... 10 kwietnia 1525 r.
Należałoby też na marginesie dodać, że obraz „Stańczyk” został wywieziony do Związku Sowieckiego w 1944 roku. Polska odzyskała go dopiero w roku 1956. I dobrze się stało, że wróciło do nas to arcydzieło narodowej kultury.

Smoleńsk, którego utrata była pretekstem do namalowania obrazu „Stańczyk”, szczególnej - tragicznej dla naszego kraju - wymowy nabrał ponownie po 10 kwietnia 2010 roku, kiedy w katastrofie lotniczej (trudno jest mi tu odrzucić słowo: zamach) zginął prezydent kraju Lech Kaczyński wraz z małżonką i 94 innymi wybitnymi Polakami. To towarzyszące temu wydarzeniu okoliczności i jego skutki skłoniły mnie do zaangażowania się w politykę i w konsekwencji – do podjęcia próby wzięcia również w swoje ręce losów naszej ojczyzny.
Dobrze jest bronić wzruszeń z przeszłości, z dzieciństwa nawet. Ale dorosłość wymaga by nie poprzestawać na smutnej refleksji. Może ktoś zarzucić mi że jestem dziecinna i naiwna. Może i jestem. Lecz jeżeli miarą dorosłości miałaby być zgoda na życie niespełnione, to... znaczyłoby że jałowo minęło mi niemal 50 lat.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu że historia zatoczyła koło. I dlatego ten zatroskany królewski błazen, będący zarazem wzorem polskiego patrioty – który przez lata towarzyszył mi codziennie na ekranie monitora mojego komputera w czasie pracy - stał się teraz wiodącym motywem mojej strony internetowej. W jakiś sposób bliska jest mi ta smutna postać - dzieło Wielkiego Polskiego Mistrza Malarstwa Narodowego - Jana Matejki.

Ps.
Paradoksalnie Jan Matejko - zagorzały polski patriota - nie miał polskich korzeni. Ojciec jego był Czechem, a matka pochodziła z Saksonii. Jednak to właśnie ten artysta zostawił nam w spuściźnie dzieła, które są lekcją historii Polski - jego przybranej ojczyzny. Przebiegam szybko w myślach te najbardziej znane: Bitwa pod Warną, Kazanie Skargi, Rejtan - Upadek Polski, Śluby Jana Kazimierza, Unia Lubelska, Batory pod Pskowem, Zawieszenie dzwonu Zygmunta na wieży katedry w Krakowie, Hołd Pruski, Bitwa pod Grunwaldem, Kościuszko pod Racławicami, Sobieski pod Wiedniem, Konstytucja 3 Maja 1791 roku. „Długi łańcuch ludzkich istnień, połączonych myślą prostą, żeby Polska była Polską”.
A na ten korowód bohaterów patrzy Stańczyk - milczące sumienie narodu. To on każe nam pamiętać, że Polska w XiX wieku, kiedy między siebie dzielili ją sąsiedzi, nie była od żadnego z nich słabsza – ani obszarem, ani liczbą ludności, ani dostatkiem. A jednak to ona upadła. Najwyższy czas zatrzymać proces osłabiania naszej Ojczyzny.

Tyle tu napisałam o Stańczyku i Matejce, na koniec oddam głos autorytetom. Autor pierwszej monografii Stanisław Tarnowski pisał: „Były po nim obrazy większe, świetniejsze, sławniejsze. Piękniejszych i głębszych nie było”. A po pierwszym publicznym pokazie dzieła w 1863 r. Siemieński stwierdził, że „artysta wręcz o doskonałość trąca”...
Nic dodać, nic ująć.

Moje hobby muzyczne - też można by na ten temat pisać dość długo…


Barbara Kobielska
 

Wśród moich różnorodnych zainteresowań na jednym z ważnych miejsc wymieniłabym również muzykę. Swoich zainteresowań muzycznych nie zawężam do jakiegoś jednego rodzaju muzyki. Jednakże przede wszystkim interesuję się muzyką rockową i jazzową, z wszelkimi możliwymi jej mutacjami i fluktuacjami. Słucham sobie czasem również muzyki klasycznej i mam też trochę płyt kompaktowych z muzyką klasyczną, zwaną inaczej poważną. Aby ją bliżej określić i umiejscowić moje zainteresowania muzyką rockową w czasie, to głównie wymieniłabym tu lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku, szczególnie ich drugą połowę (ale oczywiście nie wyłącznie). W zasadzie muzyką zaczęłam się tak poważniej interesować w pierwszej i drugiej klasie liceum, kiedy udało mi się wejść posiadanie gramofonu WG-417 i radiomagnetofonu kasetowego o wdzięcznej nazwie „Maja”, a trochę później magnetofonu szpulowego „Uwertura”. Były to chyba produkty bydgoskiej „Unitry”. Moje zainteresowania zawsze wyprzedzały możliwości finansowe moich rodziców. Zawsze było tak, że posiadaczką nośników z muzyką stawałam się, zanim miałem sprzęt do ich odtwarzania. Posiadaczem swojej pierwszej w życiu płyty winylowej stałam się, zanim byłem posiadaczem gramofonu. Była to płyta (pamiętam do dzisiaj!) węgierskiego zespołu rockowego Omega zatytułowana „Time Robber”. Nomen omen, tym „złodziejem czasu” muzyka w moim życiu pozostała do dnia dzisiejszego… Jeszcze przed płytą LP nabyłem drogą kupna pocztówkę dźwiękową (na marginesie: młodszym czytelnikom należałoby tutaj chyba zafundować stosowny wykład, aby przybliżyć pojęcie „pocztówka dźwiękowa”) z utworem zespołu Earth, Wind & Fire zatytułowanym „September”. Taśmy magnetofonowe też miałam „przegrane” od kolegi, zanim posiadłam magnetofon. Były tam - z tego, co pamiętam - utwory zespołu Pink Floyd z legendarnej płyty „Dark Side of the Moon”, a także z płyty „Animals”, nagrane na NRD-owskiej taśmie „ORWO” (w tamtych zamierzchłych czasach były to całkiem dobre jakościowo taśmy, szczególnie w zestawieniu z taśmami produkcji radzieckiej). Na marginesie: taśmy radzieckie miały jedną całkiem poważną zaletę: z upływem czasu ich przybywało. Po prostu się rozciągały i po jakimś czasie były już prawie dwie szpule zamiast jednej. Jedynym skutkiem ubocznym było to, że utwory muzyczne robiły się trochę „wolniejsze”, utwór 4-minutowy zamieniał się w 6-7 minutową „suitę” ;-). Jednym z pierwszych utworów nagranych na kasecie magnetofonowej był z kolei „Siberian Khathru” grupy Yes, który do dzisiaj jest dla mnie „esencją” tego, co w muzyce najlepsze... Potem, gdy już miałam magnetofon kasetowy, Piotr Kaczkowski zaczął prezentować w programie trzecim Polskiego Radia dyskografię zespołu Genesis, którą wtedy co tydzień nagrywałam z wypiekami na twarzy - i tak już poszło… W tym też czasie usłyszałem w radiu utwór „Phase Dance” Pat Metheny Group, czy też płytę Wishbone Ash „New England”. To była pierwsza moja „zachodnia” płyta, którą z Niemiec przywiózł mi w prezencie mój kolega z liceum. To były absolutne początki, czasy - można powiedzieć - prehistoryczne, rok 1976, 1977 i lata następne. Do dzisiaj muzykę stworzoną w tym okresie przez wielu jej twórców uważam za dzieła wybitne, czy może nawet ich najwybitniejsze. Możliwe, że działa tutaj tak zwany synd-
rom „pierwszej miłości”, która z reguły pozostaje tą najpiękniejszą ;-).

Dopiero później, na studiach, nabyłam amplituner „Radmor” oraz magnetofon kasetowy dzierżoniowskiej „Diory” z tzw. „dużej wieży”, kolumny „Tonsil”, a później gramofon „Adam” i korektor do „Radmora”. Tego sprzętu nie trzeba już było w tamtych czasach się wstydzić. Z mojego pierwszego „turystycznego” wyjazdu do Niemiec w 1985 roku przywiozłam słuchawki firmy „Vivanco” oraz sporą ilość używanych „winyli”, nabytych w monachijskim komisie, a z pierwszego wyjazdu „na roboty” do Niemiec - odtwarzacz kompaktowy Phillipsa i spory zestaw płyt CD. Od tego czasu kolekcja ta jest nieustająco rozwijana. Do moich najbardziej ulubionych wykonawców (wymienię ich w kolejności, poczynając od największych faworytów) należeli i należą: Pat Metheny Group (także muzyka solowa amerykańskiego gitarzysty Pata Metheny), zespoły brytyjskiej czołówki tzw. sceny muzyki progresywnej, czyli przede wszystkim Yes (również grający pod nazwą Anderson, Bruford, Wakeman, Howe), United Kingdom (U.K.) i Genesis, amerykańska grupa Kansas, holenderska Focus, brytyjskie zespoły Emerson, Lake & Palmer, Camel i Marillon, kanadyjski Rush, Wishbone Ash, Mike Rutherford (basista Genesis), wokalistka Kate Bush, Santana, Sting, Jethro Tull, Jon & Vangelis, Jon Anderson, Clannad, Shakti (z Johnem Mc Laughlinem), Phil Collins (perkusista i wokalista Genesis), Eddie Jobson & Zinc, Edie Brickell & New Bohemians, Pink Floyd, gitarzyści Genesis Steve Hackett i Anthony Phillips, niemiecki gitarzysta Ralf Illenberger, Level 42, Emerson, Lake & Powell, pianist Genesis Tony Banks, King Crimson, Led Zeppelin, najlepszy zespół w historii polskiego rocka, czyli SBB, Andreas Vollenweider, Yezda Urfa, Al di Meola, Vangelis, Asia, kolejna polska grupa Zjednoczone Siły Natury „MECH”, Police, Black Sabbath, Mike Oldfield, Peter Gabriel, polski zespół jazzowy Walk Away, IQ, Jean-Michel Jarre, trio gitarowe John Mc Laughlin, Al di Meola & Paco de Lucia… I można by tak wymieniać i wymieniać - bez końca - ale poprzestanę na tej najlepszej - powiedzmy to - pięćdziesiątce twórców i wykonawców. W końcu ja też niedawno ukończyłam 50 wiosen.

Moje zainteresowania muzyczne to głównie kolekcjonowanie płyt. Najpierw, w zamierzchłych czasach, w szkole średniej i na studiach były to płyty winylowe. Zgromadziłam też całkiem pokaźną ilość kaset magnetofonowych i nagrałam sporo taśm. W chwili obecnej zbiór ten - choć dość pokaźny - jest już sprawą zamkniętą i nie rozwija się (z przyczyn technicznych, gdyż korzystanie z gramofonu wydaje się trochę uciążliwe przy tempie dzisiejszego dnia…). Cały czas natomiast rośnie nasza (moja i mojego męża) kolekcja płyt CD. W chwili obecnej osiągnęła ona liczbę około 340 wydawnictw (nie licząc płyt z muzyką klasyczną). Część z nich to wydawnictwa dwupłytowe, zdarzają się również trzypłytowe. Określenie moich muzycznych zainteresowań będzie najprostsze, jeżeli po prostu zamieszczę tutaj swój katalog płyt. Część pozycji w tym zbiorze może wyglądać dość kontrowersyjnie, ale tym radziłbym się nie przejmować.

A teraz zamieszczę legendę, która będzie pomocna przy przeglądaniu tego katalogu. Oto kolejne elementy każdej pozycji, które są oddzielone podkreślnikiem:
- pierwszy numer to liczba porządkowa (od 001 do 340),
- drugi element to nazwa wykonawcy,
- trzeci - tytuł albumu,
- czwarty - rok wydania, czyli ukazania się materiału oryginalnego (więc często na tzw. płycie winylowej),
- czas trwania płyty (w przypadku wydawnictw dwu- czy trzypłytowych - czas trwania płyt,
- ilość utworów na każdej płycie.
Znak zapytania oznacza brak informacji dotyczących danej pozycji.
A zatem przedstawiam katalog naszych płyt kompaktowych (część - tzw. szeroko rozumiana muzyka rozrywkowa):
 

Copyright by Barbara Jach-Kobielska & Krzysztof Kobielski © 2011
Wszystkie prawa zastrzeżone - All rights reserved
 
 
Designed by Krzysztof Kobielski & Jacek Francuz from "MILESTONES-IT"